28.03.2015

Rozdział 8 Stara strażnica


***

Will nie był na śniadaniu, naradzie ani na zajęciach. Cały czas siedział w szpitalu. Łóżka powoli pustoszały. Po paru wypadkach na zajęciach ze wspinaczki i bitwie o sztandar szpital zasiliły złamane ręce, nogi, wstrząsy mózgu...Kiedyś były to drobne urazy, ale kiedy okazało się że wstrzymano dostawy ambrozji i nektaru...Zaczęło się od tego, że Travis i Connor przeprosili w imieniu domku Hermesa za celowe rozregulowanie ścianki z lawą, a domek Aresa, za trochę celowe uszkadzanie dzieci Afrodyty...Teraz pozostali tylko Jason i Nico. Mimo, że Will był uzdrowicielem nie mógł sobie poradzić z Jsonem. Jego moc na nim nie działała. Na Nicu owszem, powoli, jakby była przyblokowana, ale działała. Za to Jason...Will winił siebie za jego stan. Miliardy razy sprawdzał sposób w jaki go uśpił. Wszystko było dobrze, a jednak....gdzieś musiał popełnić błąd. Po śniadaniu do szpitala przyszła Piper i dwie nowe. Piper przyniosła mu jego ulubione tosty z serem. Rzuciła mu smutne spojrzenie po czym usiadła przy łóżku Jasona. Piper wyglądała, jakby ktoś z niej spuścił powietrze, zwykły optymizm zniknął. Martwiła się o Jasona. Wydawał się tylko spać, nie był blady, zielony czy coś w tym stylu. Oddychał równo...chociaż Will wiedział, że nie cały czas tak było. W nocy Jason miał jakiś koszmar, oddychał nierówno a jego gałki oczne poruszały się nerwowo. Postanowił jednak nie martwić Piper takim szczegółem. Szybko zjadł swoje tosty, do tej pory nie zdawał sobie nawet sprawy jaki jest głodny. Nowe przedstawiły mu się. To właśnie Jason po nie poleciał...
-To wszystko moja wina...-powiedziała Emily, dziewczyna z brązowymi włosami zaplecionymi w niedbałego kłosa. Jej duże zielonożółte oczy były zaszklone- Gdybym mu uwierzyła, gdybym wtedy po prostu poszła. Pan Brown, Hydra by go nie zraniła. Mogłam wam zaufać. Jason nie musiałby z nią walczyć, nie zatrułaby rydwanu, nie ścigałaby nas a Jason nie musiałby później cały czas wentylować rydwanu. Nie dostałoby mu się od Clarisse, Leo nie byłby smutny, Jason żyłby normalnie.
- Nieprawda. Przestań. Nie wolno nam tak myśleć. Fata...po prostu tak miało być. Słyszałaś przepowiednię...-powiedziała Piper. Miała dar pocieszania, albo to była sprawka czaromowy. Emily obdarzyła ją słabym uśmiechem - "Dziecię gromu zaśnie pośród cieni", chodziło o Jasona, musiało, to jedyne dziecko Jupitera w obu Obozach. Jest niby jeszcze Thalia, ale...
-Chwila. Przepowiednia? Coś mnie ominęło?-przerwał jej  Will
W tym momencie w drzwiach szpitala stanęła Annabeth. Jej blond loki były swobodnie rozpuszczone. Stała pod światło, więc wydawało się, że lśnią.
-Dość dużo, mamy przepowiednię. Kolejną. "Dziecię burzy zaśnie pośród cieni, Przeklęta dar swój doceni. Nie zechcą zdrajczyni z powrotem herosi.Sprawczyni szał przynosi. Właściwie Król Upiorów ocenić nie zdoła, sukces na ofierze oprze się anioła. Podwójnie pobłogosławione ostrze dziecię Olimpu wzniesie, Szczęśliwa klęskę poniesie. Istnienie istnienie zmiecie. W domu wroga odpowiedź znajdziecie, trójkę wyślecie jedno odbierzecie. Nigdy wszystkiego nie zrozumiecie". I, dostałam wiadomość od Ateny. Wybieramy się na Olimp. Ja, Miranda od Demeter i ty.-powiedziała z uśmiechem Ann.
- Ja? Mamy tylu obozowiczów i ja? Nie mogę, muszę...-wskazał ręką szpital. Will był zaskoczony, jeszcze nigdy nie był na misji- No wiesz. Jestem w końcu uzdrowicielem.
- Zadręczysz się tutaj. Musisz iść. Nie ma opcji, postanowione.-powiedziała Annabeth stanowczym głosem - Wyruszamy po popołudniowych zajęciach.
- Nie, nie chodzi nawet o to, że czuję się winny, choć to prawda. Nico jest w ciężkim stanie.- wskazał łóżko na końcu pomieszczenia- Potrzebuje częstego "uzdrawiania" moc na nim jest dziwnie przyblokowana...Nie mogę go zostawić. Zrozum.
Annabeth przewróciła wielkimi szarymi oczami
-Niech ci będzie...Ale, załatw kogoś na swoje miejsce!
-Chwila, Will. Jest tu Nico?- zapytała Natalie. Ciemnowłosa córka Hadesa odezwała się po raz pierwszy. Za kanciastymi, czarnymi okularami jej duże błękitne oczy wpatrywały się w niego z niedowierzaniem.
-Tak, tam. A co?- odparł blondyn
Natalie popędziła we wskazanym kierunku do łóżka Nicka. Leżał na końcu sali. Oczy miał zamknięte, jego gałki oczne poruszały się niespokojnie. Był opatrzony a z jego ciała nie unosił się już dym. Jednak w dalszym ciągu był szarawy. Miał worki pod oczami, a jego czarne włosy były spocone i przyklejone do czoła. Natalie chciała odgarnąć mu pasmo włosów na bok. Dotknęła jego czoła. Spodziewał się, że będzie  rozpalony. Był lodowaty. Kiedy tylko musnęła jego skórę chłopak gwałtownie się poruszył i zaczął się rzucać przez sen mamrocząc pod nosem. Natalie przerażona zawołała Willa.
-Will, Will! Coś złego dzieje się z Nickiem.-krzyknęła
Syn Apolla, Annabeth, Piper i Emily szybko podbiegli do jego łóżka. Will najwyraźniej też nie wiedział co się dzieje. Nico rzucał się, kopał i mówił coś szybko.
- Przytrzymamy go.- zadecydowała Ann- A ty leć po coś na uspokojenie.
Will natychmiast wykonał polecenie i zniknął na zapleczu. Kiedy odbiegł dziewczyny otoczyły łóżko próbując przytrzymać Nica. Kiedy Emily położyła dłoń na jego ramieniu, chłopak zerwał się i usiadł gwałtownie zaczerpując powietrza, jakby wynurzył się z wody. Popatrzył szeroko otwartymi oczami na dziewczynę.
- To ty.-powiedział, po czym opadł spokojnie na łóżko i z powrotem pogrążył się w śnie. Już się nie miotał, oddychał równo. Gałki oczne nie poruszały się pod jego powiekami. Jego ciało odzyskało właściwą temperaturę i nie był już szary. Twarz miał spokojną i odprężoną.
- C...co się właśnie stało?- zapytała Ann świdrując Emily burzowymi oczami.
Willowi, który wrócił na całą z cenę już z zaplecza, ze zdziwienia wypadła strzykawka z Morfiną. Podbiegł do Nica.
-Puls w normie, temperatura w normie...-zaczął mamrotać do siebie. Popatrzył z uśmiechem na Emily, ale jego wzrok padł na rękę, którą dotknęła Nica.- Pokaż swoją rękę.
Dziewczyna posłusznie wyciągnęła dłoń. Wewnętrzna część jakby wessała cień z Nica i teraz była szara i lodowata. Will delikatnie ujął jej dłoń i dokładnie obejrzał z każdej strony.
-Czy twoja ręka jest teraz jakaś...no inna?-zapytał
-Poza tym, że jest cała szara i zimna? Raczej nie.-odparła
-Widzisz Will, Nickowi już lepiej. Emily cię na chwilę zastąpi..-Ann spojrzała znacząco na dziewczynę, która od razu potaknęła- Możesz iść z nami.
- No, nie wiem. A Jason? Nie mogę tak po prostu wszystkiego zostawić.-opierał się Will
- Czy ty się słyszysz? To tylko na parę godzin, tam i z powrotem!-powiedziała Natalie, jej błękitne oczy patrzyły na niego z wyrzutem.
Will nerwowo poprawił obozowy wisiorek.
-Widzisz Annabeth, Natalie chce iść. Jest nowa, ale chce iść, kazałaś mi kogoś znaleźć a ja naprawdę nie mogę. Naprawdę.-powiedział Will zmęczonym głosem
-Oh...przestań! Zwyczajnie tchórzysz. Teraz tylko pytanie, przed czym?-powiedziała Natalie- Dobrze pójdę, ale nie mam żadnego doświadczenia. Żeby potem nie było tylko na mnie!
- Niech już wam będzie. Dobrze ale... Will. Oczekuję pełnego zaangażowania w kolejnych misjach. Natalie, czekamy na ciebie z Mirandą o 17 pod pawilonem. To będzie babska misja. Nie bierz niczego. Wszystkim się zajmę, ktoś zaprowadzi was jeszcze dzisiaj do zbrojowni. Każdy heros powinien mieć swoją własną broń. -powiedziała Ann i wyszła we szpitala.

***

 Kiedy Will wreszcie wypuścił Emily i Natalie ze szpitala było już około godziny 12. Był piękny słoneczny, majowy dzień. Will skierował je pod zbrojownie. Z zewnątrz budynek nie wyglądał jakoś specjalnie. Bardziej jak schowek czy szopa. Pod zbrojownią czekał na nie Micke, chłopak od Hermesa, którego Emily poznała na śniadaniu. Obdarzył je serdecznym uśmiechem. Był ubrany w Obozową koszulkę i wytarte jeansy. Jego brązowe loki wciąż były w nieładzie. Był wysoki i dobrze zbudowany. Mógł mieć około szesnaście/ piętnaście lat.
-Micke Levart, syn Hermesa. Mam wam pomóc wybrać broń. My się już znamy....-chłopak zamyślił się i pstryknął palcami- Emily, prawda?
-Tak, a to Natalie, córka Hadesa.- przedstawiła przyjaciółkę Emily
Weszli do zbrojowni. W środku robiła o wiele większe wrażenie. Zawieszone pod sufitem, oparte o ściany, poukładane na półkach, wystawione na manekinach były różne rodzaje broni. Od łuków, mieczy i sztyletów po pistolety, granaty i bomby.
-Proszę bardzo! Do wyboru, do koloru. Każda z tych broni zrobiona została z Niebiańskiego Spiżu. Jedynego materiału, który zabija potwory.
-Potwory? Takie jak hydra?-zapytała Emily
- Jest mnóstwo mitologicznych potworów.-powiedział Micke wzruszając ramionami
Wzrok Natalie padł na jedną z półek. Podeszła bliżej. Na półce leżał sztylet. Natalie wzięła go do ręki. Był w czarno-srebrnej pochwie. Kiedy go wyjęła wydawało jej się że ostrze zalśniło. Było długie i ostre. Czuła jakby był dla niej stworzony.
- Widzę, że wybrałaś.-powiedział Micke nagle za jej plecami- Kiedyś powiedziałbym, że sztylety się nie sprawdzają, ale dużo bohaterów używało sztyletów. Ostatnio chociażby Piper i Annabeth. Radziłbym ci jeszcze wziąć mniejsze sztylety, albo gwiazdki do rzucania.
Natalie sięgnęła na półkę i ściągnęła zestaw czarnych gwiazdek. Zapięła pas z gwiazdkami i przypięła do niego pochwę ze sztyletem.
-Pasuje do ciebie.-powiedziała Emily. Ona sama nie mogła nic dla siebie znaleźć. W końcu zdecydowała się na szablę. Wyglądała trochę ja piracka. Dobrze leżała jej w ręce. Zamachnęła się nią kilka razy. Była idealna. Miała zdobioną rozbudowaną rękojeść w kształcie zgiętego liścia, lub muszli. Tak, że kiedy Emily zaciskała dłoń na rękojeści chronił ją Niebiański Spiż.
-Widzę, że wybrałyście. Dobry wybór Emily. - powiedział Micke
-Jaka jest twoja broń?-spytała Emily
- Jestem łucznikiem. -powiedział Micke -Teoretycznie zarezerwowane jest to dla Apolliniątek, no ale...
Kiedy tylko to powiedział łuk z końca sali poderwał się nagle w górę i podleciał do Emily. Był zwykły, drewniany, bez żadnych grawerunków czy ozdób. Emily wyciągnęła rękę i chwyciła łuk.
-Okeeey....nie mam pojęcia co się dzisiaj dzieje, ale chcę żeby przestało.-powiedziała stanowczo Emily
- Czyżbyś powoli traciła wiarę w to, że jesteś zwykłą śmiertelniczką Em?-powiedziała Natalie
- Po prostu już stąd chodźmy.- powiedziała Emily, wzięła szpadę, łuk, najbliższy kołczan ze strzałami i wyszła ze zbrojowni. Reszta podążyła za nią. Usiedli pod drzewem niedaleko. Micke wytłumaczył im jak pielęgnować broń.
-Oczywiście, jakby coś jestem do waszej dyspozycji. - uśmiechnął się i dyskretnie spojrzał na Natalie- Inni też, wszyscy wiedzą, że jesteście nowe. Każdy wam pomoże, bo was rozumie.
-Na pewno...-mruknęła Natalie pod nosem wstała i dodała głośniej- Muszę się przygotować. Dzięki za broń Micke.
 -Nie ma za co.-odparł Micke
- To wielkie wyróżnienie. Wyruszać na misję swojego pierwszego dnia w Obozie.-powiedział Micke do Emily patrząc na oddalającą się Natalie- Choć teoretycznie to wasz drugi dzień, a to nie misja...
- Byłeś kiedyś na misji?-zapytała Emily
- Niestety nigdy...-powiedział marzycielskim tonem
-Niestety? Dzisiaj Will okropnie się opierał, byle tylko nie iść. Szukał kogoś na swoje miejsce. Natalie i ja byłyśmy akurat w szpitalu.-powiedziała Emily
- Will się czegoś boi. Zawsze mówi, że nie może. Ale tak naprawdę coś ukrywa. Nie lubi opuszczać Obozu.-powiedział Micke
- Nie rozumiem, go. Nie mogłabym siedzieć tak cały czas tylko w jednym miejscu. To jak więzienie!-powiedziała Emily. Spojrzała na wisiorek. Było na nim sześć koralików.
-Co oznaczają te koraliki?-zapytała
-Lata spędzone w Obozie. Każdy rok to inny koralik z innym symbolem.-wyjaśnił Micke
- Jesteś tutaj sześć lat?! I nigdy nie byłeś na misji?-Emily była zaskoczona
-I do tego jestem całoroczny. Niewiele razy byłem poza Obozem.-powiedział chłopak. Bawiąc się patykiem.
-To musi być okropne...To znaczy...Obóz jest świetny, naprawdę. Ale nigdy nie wychodzić?- powiedziała dziewczyna
- Dlatego mają mnie za dziwaka i odludka. Większość wolnego czasu spędzam w lesie. Z niektórych drzew widać całe Long Island. Pokażę ci coś!- Micke poderwał się i podał Emily rękę. Dziewczyna wstała.
Szli w głąb lasu. Był piękny. Przeplatały go drobne strumyczki i  kwieciste polany. Był maj więc wszystko kwitło i pachniało.
-Tu jest pięknie.-zachwyciła się Emily
- Dziękuję! Nareszcie ktoś docenia nasz wysiłek.-powiedział nagle dziewczęcy głosik. Emily gwałtownie odwróciła się i wycelowała szpadę w postać.
-Hej! Nie celuj tym we mnie!-powiedziała ponownie postać. Była niska miała delikatne włosy w kolorze bursztynu i elfią buzię. Ubrana była w zielony chiton i sznurowane sandały. Jej uszy były lekko spiczaste. A oczy,  miały zielonkawą barwę jak chlrofil.
- Witaj Kalino. -powiedział Micke -To Emily, jest nowa.
-Hej!- powiedziała serdecznie nimfa.- Znowu będziesz siedział w lesie, zamiast z rodzeństwem?
-Wiesz jaki mam do nich stosunek...Wolę być tutaj. Poza tym Emily na razie mieszka w jedynastce, więc to prawie rodzeństwo.
- Dobrze, robisz postępy towarzyskie.-przyznała Kalina, po czym zwróciła się do Emily- Musisz zobaczyć tą jego samotnię! Jest cudowna!
W końcu doszli do wysokiego drzewa. Micke przystanął i patrzył na nią wyczekująco. Emily rozglądnęła się. Nie było tu nic specjalnego, zwykły las. Spojrzała w górę. Na wysokim drzeiwe pod którym się zatrzymali było coś przypominające domek na drzewie.
-Gratuluję spostrzegawczości. Nie jesteś pierwszą osobą, którą tu przyprowadziłem.-powiedział Micke z szerokim uśmiechem.
-Zawsze patrz w górę. Ludzie najrzadziej tam patrzą. Mama mnie tego nauczyła.- powiedziała Emily ze smutkiem
- Czy, ona....-zaczął Micke
-Nie! Żyje! Ma się dobrze. Po prostu czuję się głupio, że tak uciekłam bez słowa. Muszą się martwić.-wyjaśniła
- Masz to szczęście, że masz matkę. Ja nie. Moja mama była podróżną pisarką. Zmarła kiedy miałem dziewięć lat, następnego dnia zjawił się satyr i mnie tu przyprowadził.-powiedział. Stał chwilę ze spuszczoną głową. Jego brozowozłote oczy zaszkliły się. Po chwili jednak spojrzał w górę a na twarz powrócił zwykły uśmiech.- To co? Wchodzimy!

Widok z góry był faktycznie niesamowity. Całe Long Island, obóz, pola truskawek, las. Wszystko z góry wygląda dużo lepiej. Wiał delikatny wiatr który rozwiewał im włosy.
- To stara strażnica.-wyjaśnił Micke- Pozostała z czasów kiedy Obozu nie chroniło Złote Runo. Znalazłem ją cztery lata temu.
Strażnica była wielkości średniego pokoju. W całości wykonana z drewna. Dach zrobiony był w taki sposób, że pomiędzy nim a ścianą były wielkie otwory- okna. W środku był stół, dwa krzesła, stos książek i śpiwór.
-Śpisz tu czasem.-powiedziała Emily-To wspaniała miejsce i rozumiem, czemu spędzasz tu czas. Ale dlaczego nie wracasz do 11? Czemu nie lubisz własnego rodzeństwa?
- To nie jest tak, że ich nie lubię. Widzisz, wszyscy uważają, że dzieci Hermesa to złodzieje, dowcipnisie, oszuści i takie tam. Hermes jest bogiem kupców i złodziei. To prawda, ale dlaczego wszyscy zapominają, że jest także bogiem podróżnych? Problem w tym, że większość moich braci i sióstr to właśnie dowcipnisie ze skłonnością do kradzieży. Jestem inny. Jestem spragniony świata i podróży. Problem w tym, że dla innych wszystkie dzieci Hermesa są takie same! Kiedy byłem młodszy marzyłem, że będę jeździł z mamą po świecie. Ona będzie pisała książki podróżnicze a ja zwiedzał muzea, poznawał świat, inne kultury i ludzi. Niestety, jest to niemożliwe. Uwielbiam ten Obóz. Mam tu przyjaciół, którzy po prostu czasem rozumieją, że chcę pobyć sam. Uwielbiam zajęcia i ludzi, jeśli tylko nie jestem dla nich złodziejem. Ale, to miejsce jest też dla mnie, jak to ujęłaś więzieniem. Jestem całoroczny, bo nie mam tam nic. Nie mam do czego wracać po wakacjach. -powiedział Micke
- Rozumiem cię. Rozumiem tą samotnię i twoje marzenia. Nie wiem, co mogłabym ci powiedzieć oprócz "Jest mi przykro" i "To smutne"-powiedziała Emily
- Mieszkałaś tam dłużej. Opowiedz mi jak tam jest, opowiedz mi o świecie i o rodzinie.-poprosił Micke
Emily rozejrzała się po strażnicy w poszukiwaniu pomysłów. Jej wzrok padł na śpiwór. Opowiedziała Micke'owi, o  tym jak była z rodziną na wycieczce pod namiotami. Jak jej bracia Chris i Andy bili się o kolor śpiwora. Opowiedziała mu o wycieczce do Europy. O Włochach i Rzymie, o tym jak raz spali w śpiworach na Rzymskiej ulicy, o  Hiszpani i świetnych basenach, Portugalii i o Grecji i pięknych Atenach i morzu. Szczególnie skupiając się na Grecji. Dziwnie się czuła, jakby się chwaliła chłopakowi, który nie jest w stanie powtórzyć jej podróży. Micke słuchał jej leżąc na śpiworze z nogami wystawionymi przez okno. Od czasu do czasu jej przerywał, żeby zadać pytania. O braci, o szczegółowy opis morza czy wschodu słońca. Nagle z oddali dobiegł ich ledwo słyszalny dźwięk konchy.
- Jednym z plusów strażnicy jest to, że mimo odległości słychać konchę.-powiedział Micke wstając. Jego włosy naelektryzowały się od śpiwora i teraz wyglądał jak Meduza. Pomógł Emily wziąć łuk, zeszli po drabince i popędzili w kierunku pawilonu jadalnego na obiad.

----------------------------------------------------------------------------------------

Hejka kochani :D
przepraszam, że nie ma misji, ale powinna być ona w jednym kawałku, a nie chcę jej rozdzielać i dawać tutaj fragmętu i nie chcę tu władować całej
mam nadzieję, że wam się podoba Micke i jego samotnia XD
Ponownie zostałam nominowana do LBA, więc musze nominować ponad 10 blogów, możecie pisać swoje w kom ;)
Jak już mówiłam mam ochotę na One shota, powinien pojawić się na świętach. Na razie mam tylko propozycję Percico, ale ciągle możecie dawać inne.

 

 

 

 

 



 

3 komentarze:

  1. Spodobał mi się ten rozdział, ale przyznam szczerze, że zaczynam się bać Emily ;_; Micke i jego samotnia super, ale liczyłam, że wydarzy się tam coś romantycznego (za szybko Sylwia, za szybko xD) One-shot ma być o Percico, koniec, kropka :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Emily taka straszna ;-; ogólnie to świetne, podoba mi się ;) zostałaś nominowana do LBN, gratuluję ^^ więcej tutaj:
    http://odnajdujacsiebie.blogspot.com/2015/03/cos-cakiem-innego-lba.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Hm.. Czyżby Emily faktycznie była taka straszna?
    Rozdział ogólnie fajny,

    Zapraszam do siebie.
    http://cut-from-the-fate.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic